Minimalizm powinien być harmonijną ewolucją, a nie dziką rewolucją

W jednej dyskusji oraz wpisie o e-bookach został poruszony problem „niedzielnych minimalistów” i/lub minimalistycznych neofitów, którzy moim skromnym zdaniem są chyba bardziej minimalistyczni niż Rybka Mini-Mini. Czysty ortodoksyjny minimalizm urzeka ich, kręci, porywa do działania...

Niedzielny minimalizm rodzi moim zdaniem pewne problemy. 

Jednym z nich jest ortodoksja neofity i postrzeganie wszystkiego przez pryzmat nowej filozofii. Czy to, że jestem minimalistą musi znaczyć, że wszystko co mówię, robię i posiadam jest i musi być minimalistyczne? Według „niedzielnych minimalistów” chyba tak, ponieważ proste stwierdzenie, że uważam czytniki e-booków jak i znaczną część zaawansowanej i drogiej elektroniki użytkowej za nieminimalistyczne, zostało przez niektórych przyjęte z oburzeniem i podniosło temperaturę tu i owdzie. Bzdura! To ostatni artykuł tego Pana, który czytam... to chyba jedne z łagodniejszych wpisów na FB.

A przecież ja sam mam pewne przedmioty i rozwiązania, które nie są raczej minimalistyczne. Co więcej moi Czytelnicy, z którymi mam często także kontakt na priva, krytykują czasem moje blogi, moje pomysły, moje poglądy... i co z tego? I nic, bo czy ja – autor tego bloga - muszę być minimalistycznie koszerny w każdym calu? Skądże! To dopiero byłoby nudne!

Drugim problemem jest rewolucyjne i nieharmonijne podejście do wdrażania nowej filozofii w życie.

Niedzielnemu minimaliście czy minimalistce, jak pisałem ostatnio, wpadła w ręce jakaś książka od koleżanki – najczęściej typowej „Magdy - graficzki”. Jakiś minimalistyczny guru, którego zdjęcie ze świdrującymi oczkami straszy na okładce, wykłada w niej co i tak... Nasza nowo upieczona minimalistka, która chwilowo, po ukończeniu kursu „dyzajnu” i fotografii, czuje nudę i pustkę w swoim młodym życiu, akurat chwyta bakcyla i zaczyna się rewolucja. 

Ciuchy masowo wylatują na śmietnik. Książki z półek szybko trafiają do kubła na makulaturę (kupi się za to czytnik e-booków - była chyba promocja w GlebaMarkt). Bibeloty i kolorowe obrazki ze ścian w najbliższy wolny dzień są wyrzucane do kartonu i potem do piwnicy.

W tygodniu chłopak naszej minimalistki, z wywieszonym jęzorem maluje jej pokój na biało, bo jaśniejsze kwadraty po zdjętych obrazkach fatalnie wyglądają, a w kolejny weekend demontuje niemodną już komodę z Bodzia i składa minimalistyczną, gustowną szafkę z Indomo. (Wtaszczyć wszystkie meble na 4 piętro da radę sam... no nie? Na pewno sobie poradzi jeśli trenuje go mój kolega z Klubu Fitness Lubin)

Co prawda pieniędzy z limitu karty kredytowej ledwo starczyło na nowe meble, ale nasza nowa minimalistka, z dumą bierze na raty MacBooka (no bo przecież Magda – graficzka już go od dawna ma). Był za 3999 ale przecenili na 3749 zł! Co za okazja!

Lista zakupów się rozszerza, bo przecież do MacBooka trzeba dobrać markową torbę i oryginalną myszkę. 

Ponieważ minimaliści nie tylko posiadają sprzęt Apple, ale też często jeżdżą na rowerze (przynajmniej koleżanka Magda jeździ ze swoim chłopakiem) w oko naszej nowo upieczonej minimalistki wpada super markowy rower "trekingowy". To tylko kolejne kilka tysięcy zł, ale właśnie Pani z EnBanku dzwoniła z propozycją niskooprocentowanej pożyczki. Chyba trzeba wziąć, bo przecież sam rower to nie wszystko. Trzeba kupić akcesoria i markowe ciuchy termoaktywne oraz specjalne czarne leginsy w których pupa dobrze wygląda na ścieżce rowerowej. Co jak co - dużo znajomych tam jeździ lub uprawia "nordik łoking".

W trakcie kolejnego spotkania Magda mówi o wypadzie w góry za miesiąc, fakt – minimaliści często chodzą w góry – a dobry, drogi, markowy sprzęt turystyczny to podstawa. Trzeba się jakoś pokazać w schronisku.

Oj, cholercia, ile to się trzeba wykosztować, aby to wyglądało, że człowiek jest minimalistą i mu „nie zależy” na tym całym wyścigu szczurów. Trzeba będzie wziąć nadgodziny w pracy i dodatkowe zlecenia na najbliższe kilka weekendów. Ale chyba warto...

Minimalizm naprawdę wyzwala człowieka!

Mam nadzieje, że rozbawił was ten powyższy – opowiadający o fikcyjnych postaciach, zmyślony w każdym calu akapit – a skoro od czytania książek, rozpoczęła się poprzednia dyskusja to ja mam pewne spostrzeżenie: Rewolucja ma to do siebie, że „pożera własne dzieci”. Starsi i bardziej oczytani Czytelnicy, będą wiedzieć, co oznacza to stwierdzenie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spotkania klasowe po latach - dlaczego wszyscy pieprzą, że to nie ma sensu?

Dorodango

Życie analogowe czy cyfrowe?