Spotkania klasowe po latach - dlaczego wszyscy pieprzą, że to nie ma sensu?
W sobotę mam spotkanie klasowe po kilkunastu latach. Plan jest taki, że zwiedzimy starą szkołę, potem zaliczymy jakiś obiad a potem jeden fajny lokal. Na spotkaniu będzie max. kilkanaście osób, tyle ile jeszcze choćby sporadycznie utrzymuje ze sobą choćby kontakt przez znajomych.
Na ostatnim spotkaniu kilka lat temu były różne osoby z klasy - i takie co się lubiły i takie co się nie lubiły za szczególnie. Siedziało się oczywiście pół wieczoru z jednym czy drugim kolegą, z którym człowiek ma po dziś dzień częsty kontakt przez net, ale praktycznie pogadało się z każdym, a po latach podeszło się, stuknęło kieliszkiem i w dobrym humorze pogadało także z tymi osobami, z którymi kiedyś były jakieś zgrzyty lata wcześniej. Z perspektywy te pierdoły wydawały się dziecinne i nieistotne. Wszyscy po prostu się dobrze bawili i wspominali szkolne czasy.
Spotykam się jednak zewsząd z opiniami potępiającymi spotkania klasowe po latach. Widziałem kilka artykułów krytykujących je, widziałem je na blogosferze, głowy nie dam, czy ten temat nie obił mi się o uszy w mediach.
No i moje wielkie zdziwienie skąd to podejście.
Popularne argumenty:
Od pewnych znajomych słyszę. że szkoda czasu i pieniędzy. Czy nie szkoda zatem czasu na wylegiwanie się w niedziele na kanapie przed TV i pieniędzy na piwo i pizzę, które znajomi wciągają przed kanałem sportowym?
Argument socjologiczny: Po co spotykać się z ludźmi, z którymi przez kilkanaście lat nie utrzymywało się żadnego kontaktu i normalnie by się z nimi nie gadało? A łączy nas tylko kilka lat w jednej klasie? Epizod. Po co na siłę...
No to po co w ogóle wchodzić na blogosferę pisać i rozmawiać w necie, w komentarzach z dziesiątkami ludzi, z którymi łączy nas jeszcze mniej niż z dawnymi kolegami? Po co w ogóle się do ludzi odzywać?
Argument ekonomiczny: Nie mam z tymi ludźmi żadnych relacji, takie spotkanie nie przyniesie żadnych korzyści. Spotykam się teraz jedynie z kolegami z mojej branży, bo przynajmniej możemy wymienić się informacjami dot. firmy. Mam z tego interes.
Heh, co myślę o przeliczaniu ludzi i kolegów na pieniądze to sobie daruję tutaj, bo nie chcę aby blog zapełnił się soczystymi przekleństwami. Powiem tylko tyle, że nie jest miło, jeśli to ktoś Ciebie "przeliczy na pieniądze".
Nakręcanie się ambicjonalne: Sławek ma już dom pod miastem i dobry samochód, a ty... Ryśku... nadal mieszkasz w małym mieszkaniu, jeździsz starą Skodą i do tego spłacasz kredyt. Taa... to boli ambicjonalnie.
Źle jednak jest jeśli wkręcimy się w porównywanie do innych, jeśli damy sobie wmówić, że jesteśmy gorsi, bo mamy mniej, jednak to nie spotkania klasowe są przyczyną złego samopoczucia w sensie materialnym, według mnie winne są media i powszechna kultura konsumpcyjna.
O schamieniu mediów i TV oraz szczuciu na siebie ludzi piszę ostatnio tutaj:
Oglądamy jakieś kolejne filmidło made by te-fau-en, gdzie młody chłopaczek 5 lat po studiach mieszka w luksusowym apartamentowcu w Warszawie, jeździ po mieście autem za pół miliona i zajmuje ważne stanowisko w najbardziej prestiżowej pracowni architektonicznej. Patrzymy na siebie po kilku takich wybombanych komediach romantycznych i zadajemy pytanie... co jest ze mną k***a nie tak? Dlaczego nie jestem jak Zakościelny w "Tylko Mnie Kochaj"? A w dodatku zaczynam łysieć i boi mnie kręgosłup po 8h w biurze, mam tylko 7 letniego fiacika, a taki Wojesmródzki jeździ najnowszym Porsche!
Tylko, że to nie jest problem spotkania klasowego, ale głębszy problem, który tkwi w Twojej głowie.
Wiecie co? Ja pieprze to gadanie naokoło, że spotkania klasowe nie mają sensu, czy się nie opłacają, a wszyscy na takich spotkaniach się tylko puszą i pozują. Mało mnie to obchodzi... idę na spotkanie, mam zamiar dobrze się bawić.
A jak to jest z Twoją dawną klasą?
Na ostatnim spotkaniu kilka lat temu były różne osoby z klasy - i takie co się lubiły i takie co się nie lubiły za szczególnie. Siedziało się oczywiście pół wieczoru z jednym czy drugim kolegą, z którym człowiek ma po dziś dzień częsty kontakt przez net, ale praktycznie pogadało się z każdym, a po latach podeszło się, stuknęło kieliszkiem i w dobrym humorze pogadało także z tymi osobami, z którymi kiedyś były jakieś zgrzyty lata wcześniej. Z perspektywy te pierdoły wydawały się dziecinne i nieistotne. Wszyscy po prostu się dobrze bawili i wspominali szkolne czasy.
Spotykam się jednak zewsząd z opiniami potępiającymi spotkania klasowe po latach. Widziałem kilka artykułów krytykujących je, widziałem je na blogosferze, głowy nie dam, czy ten temat nie obił mi się o uszy w mediach.
No i moje wielkie zdziwienie skąd to podejście.
Popularne argumenty:
Od pewnych znajomych słyszę. że szkoda czasu i pieniędzy. Czy nie szkoda zatem czasu na wylegiwanie się w niedziele na kanapie przed TV i pieniędzy na piwo i pizzę, które znajomi wciągają przed kanałem sportowym?
Argument socjologiczny: Po co spotykać się z ludźmi, z którymi przez kilkanaście lat nie utrzymywało się żadnego kontaktu i normalnie by się z nimi nie gadało? A łączy nas tylko kilka lat w jednej klasie? Epizod. Po co na siłę...
No to po co w ogóle wchodzić na blogosferę pisać i rozmawiać w necie, w komentarzach z dziesiątkami ludzi, z którymi łączy nas jeszcze mniej niż z dawnymi kolegami? Po co w ogóle się do ludzi odzywać?
Argument ekonomiczny: Nie mam z tymi ludźmi żadnych relacji, takie spotkanie nie przyniesie żadnych korzyści. Spotykam się teraz jedynie z kolegami z mojej branży, bo przynajmniej możemy wymienić się informacjami dot. firmy. Mam z tego interes.
Heh, co myślę o przeliczaniu ludzi i kolegów na pieniądze to sobie daruję tutaj, bo nie chcę aby blog zapełnił się soczystymi przekleństwami. Powiem tylko tyle, że nie jest miło, jeśli to ktoś Ciebie "przeliczy na pieniądze".
Nakręcanie się ambicjonalne: Sławek ma już dom pod miastem i dobry samochód, a ty... Ryśku... nadal mieszkasz w małym mieszkaniu, jeździsz starą Skodą i do tego spłacasz kredyt. Taa... to boli ambicjonalnie.
Źle jednak jest jeśli wkręcimy się w porównywanie do innych, jeśli damy sobie wmówić, że jesteśmy gorsi, bo mamy mniej, jednak to nie spotkania klasowe są przyczyną złego samopoczucia w sensie materialnym, według mnie winne są media i powszechna kultura konsumpcyjna.
O schamieniu mediów i TV oraz szczuciu na siebie ludzi piszę ostatnio tutaj:
Ćwiczenie psychologiczne/polityczne dla czytelników... czy jesteście dobrymi obserwatorami?
Oglądamy jakieś kolejne filmidło made by te-fau-en, gdzie młody chłopaczek 5 lat po studiach mieszka w luksusowym apartamentowcu w Warszawie, jeździ po mieście autem za pół miliona i zajmuje ważne stanowisko w najbardziej prestiżowej pracowni architektonicznej. Patrzymy na siebie po kilku takich wybombanych komediach romantycznych i zadajemy pytanie... co jest ze mną k***a nie tak? Dlaczego nie jestem jak Zakościelny w "Tylko Mnie Kochaj"? A w dodatku zaczynam łysieć i boi mnie kręgosłup po 8h w biurze, mam tylko 7 letniego fiacika, a taki Wojesmródzki jeździ najnowszym Porsche!
Tylko, że to nie jest problem spotkania klasowego, ale głębszy problem, który tkwi w Twojej głowie.
Wiecie co? Ja pieprze to gadanie naokoło, że spotkania klasowe nie mają sensu, czy się nie opłacają, a wszyscy na takich spotkaniach się tylko puszą i pozują. Mało mnie to obchodzi... idę na spotkanie, mam zamiar dobrze się bawić.
A jak to jest z Twoją dawną klasą?
Jak to jest z moją klasą? Nie wiem, w sumie bimba mi to i powiewa :) W tym roku minęły 22 lata od matury i hmmm... przez te lata chyba nie spotkałem NIKOGO z mojej klasy (o tyle to zrozumiałe, że do szkoły średniej dojeżdżałem 40 km a na studia poszedłem tam, gdzie nikt z klasy nie szedł). Jakos żyję więc chyba do niczego utrzymywanie kontaktów potrzebne mi nie było.
OdpowiedzUsuńObalasz ten argument odnosząc sie do blogosfery...
Jest jednak jedno "ale"... Komentowanie na blogu ma miejsce dziś, klasa istniała naście lub kilkadziesiąt lat temu. I juz nie istnieje...
Każdy z nas poszedł swoją drogą.
Z blogiem jest podobnie. W którymś momencie sie "spotkaliśmy", kawałek drogi przejdziemy razem, a potem drogi sie rozejdą...
"Taki lajf" jak mówią starzy indianie ;)
Roman
no ale jakbyś miał okazje i czas się spotkać? to co?
Usuńrozumiem argumenty w stylu - jestem zarobiony, na weekend widzą mi 2 zaległe raporty, a jak nie zrobię to będzie problem w pracy, a poza tym nie chce mi się jechać te 40km dalej i tracić w sumie dwóch dni...
ale jest wiele argumentów tu i tam naprawdę zbijających z pantałyku i bynajmniej ich nie wyczerpałem we wpisie
myślę, że wiele argumentów z tej anty-mody na spotkania, to po prostu argumenty emocjonalne, wyrażające niepewność i kompleksy, zarówno damskie jak i męskie, ale też uleganie presji mediów, co napisałem w notce na RO
Mogłbym tylko naprawdę nie wiem po co... :)
UsuńJak zwykle (w sensie na spotkaniu towarzyskim) po 10-15 minutach zacząłbym się zastanawiać ile w tym czasie mógłbym np. przeczytać ksiażek, przemierzyć kilometrów w lesie za grzybami lub z rodzinką na rowerach :)
Spotkania towarzyskie są bowiem bardzo nisko w mojej hierarchii sposobów na spędzanie wolnego czasu.
Zgodzę sie z Tobą (i boli mnie to), że większość argumentów za "niepójściem" wynika z emocji, a nie z zimnej kalkulacji, no ale bądźmy szczerzy; ludziom en masse zdecydowanie łatwiej kierować sie emocjami niż kalkulacją.
Roman
no i tutaj masz rację (w drugim punkcie)
Usuńw pierwszym z resztą też masz rację, dokumentnie,
mimo wszystko jednak niech ta "rodzina na rowerach" ma jakiś płodozmian, tzn. że ojciec nie zawsze musi być pod ręką do dyspozycji, ale może mieć wychodne na imprezę i czas dla siebie
tę rolę oczywiście spełni dowolne spotkanie towarzyskie w relatywnie kulturalnym gronie (a mam nadzieje, że ex-klasa definiuje te potrzeby - ponieważ część ludzi na takich spotkaniach lubi się pokazać od dobrej strony watpie by skonczyło się pod stołem)
Rodzina ma płodozmian :)
UsuńDo lasu na grzyby chadzam i książki czytam z reguły sam :)
Wtedy ode mnie odpoczywają :)
Z tym imprezowaniem to taka sprawa, że ostatni raz dobrowolnie byłem na imprezie w wieku lat 15, poźniej już tylko jeśli musiałem lub jeśli wypadało...
Czyli dość rzadko, bo zasadniczo nie lubię "musieć lub wypadać" w czasie wolnym ;)
Żeby nie było...
Ja nie potępiam tego typu spotkań. Jeśli ludzie tego potrzebują to wszystko OK
Ja tego nie potrzebuję tak jak i nie potrzebuję np. oglądać telewizji lub, co wiesz, uprawiać turystyki wypoczynkowo-krajoznawczej.
Ilu ludzi tyle potrzeb :)
Ale Ty baw sie dobrze czego szczerze życzę )
Roman
ano jak tak to ok :)
Usuńi dzięki :)
A ja byłam na takim spotkaniu po 20 latach od zakończenia podstawówki, większość ludzi widziałam wtedy pierwszy raz od ukończenia tamtej szkoły i bawiłam się świetnie - nie było krygowania się, opowiadania cudów niewidów o swoich niebywałych sukcesach życiowych, raczej pośmialiśmy się nad rozwianymi marzeniami. Taka grupowa śmiechoterapia :) Kontaktów nie reanimowaliśmy (poza nielicznymi wyjątkami), ale wspominamy to spotkanie bardzo dobrze i chętnie za parę lat je powtórzymy.
OdpowiedzUsuńfajnie, pozytywnie - i mnie Twój komentarz dobrze nastawia przed moim spotkaniem :)
UsuńJa bym poszła bez wahania, ale ze mnie towarzyski typ. Z tym i owym z klasy zresztą zdarza mi się spotkać. Było u nas sporo fajnych osób. Pewnie, wiele z nich zrobiło kariery, pobudowały domy... i na zdrowie! Innym brzuchy urosły piwne i wyłysieli. Nie ma tu nic do zazdroszczenia ani do czucia się lepszym. :)
OdpowiedzUsuń... po prostu życie
Usuńtrzeba je wziąć jakim jest :)
A ja bym nie poszła na takie spotkanie. Z tych samych względów, dla których nie chodzę na mecze piłki nożnej, techno party i wykłady z fizyki jądrowej - nie czuję takiej potrzeby, nie przypuszczam abym się dobrze bawiła, nie widzę w tym nic interesującego i mam lepsze pomysły na fajne spędzenie czasu (i lepsze pomysły na jego zmarnowanie:). Emocje ani moda nic nie mają do mojej decyzji.
OdpowiedzUsuńna przykład jeśli w swojej dawnej klasie trzymałaś się na uboczu i nadawałaś zupełnie na innych falach, rzeczywiście nie warto
Usuńpo co? czy coś to zmieni? w analogicznej sytuacji masz rację
jeśli jednak była jakaś więź, dlaczego nie, jakieś szczególne zmarnowanie czasu to nie jest, a można odświeżyć stare kontakty i się dobrze pobawić