Minimalizm i dziadowanie

Dopiero co jedna komentatorka-minimalistka zarzuciła, że minimalizm, który tu prezentuję – a więc wolność od lansu, wolność od uwielbienia marki, wolność od supermarketowo-galeryjnej gonitwy za najnowszymi designerskimi gadżetami, itp... to samoograniczenie, brak cieszenia się życiem i dziadowanie.


Sytuacja#1

Na myśl właśnie mi przyszła migawka z moich wakacji.

Pewnego razu w pewnym ciepłym kraju zapakowałem w reklamówkę butelkę wody, paczkę sucharów pełnoziarnistych, książkę, ręcznik i matę plażową i poszedłem się delektować morzem, słońcem i plażą.

Rozłożyłem matę, zdjąłem moje niemarkowe szorty, niemarkową koszulę, niemarkowe laczki i poszedłem pływać. Pływałem długo, rozkoszując się ciepłą wodą, potem niedaleko brzegu dosłownie położyłem się na falach (bardzo słona woda wypiera mocno) i odpłynąłem w absolutny relaks.


Potem wróciłem na plażę – moje niemarkowe klapki dalej tam były, tak jak i reszta niemarkowych rzeczy, moja książka leżała na macie, tak jak je zostawiłem. Ani razu nie pomyślałem o tych rzeczach, o ich zostawieniu, ani razu nie zaniepokoiłem się tym, że mogą zginąć – zresztą dopiero teraz zastanawiam się nad tym. Co więcej podobny manewr powtórzyłem miesiąc później już nad Bałtykiem. (pracowałem sobie zdalnie nad zleceniem od Novelty Cups) Kolejna książka i moje rzeczy leżały sobie spokojnie – tak jak je zostawiłem na publicznej plaży – tym razem przed długim spacerem na bosaka brzegiem Bałtyku.



Popatrzcie sami na zdjęcia. Dla mojej Czytelniczki moje postępowanie to dziadowanie, samoograniczenia, rezygnacja z życia z klasą. Szczegolnie to będzie widać na kolejnym zdjęciu - w końcu to dziadowskie zakupy w niemarkowym sklepie.

Sytuacja#2

Zastanówmy się jednak.

Zamieniam się, co zapewne postuluje koleżanka w „modnego minimalistę” na mojej torbie plażowej, tak jak i na ciuchach widnieje znaczek modnej, sportowej firmy, wszystko, nawet klapki biją po oczach swoim logiem i markowością (bo przecież rzeczy trzeba mieć mało - ale muszą być dobrej marki). „Modny minimalista” nie czyta papierowych książek, on ma 500 e-booków w cloudzie i czyta je na swoim Kindlu, albo iPadzie, dlatego zabieram ze sobą drogie elektroniczne urządzenie i tak je zostawiam na plażowej macie.


Czy będę w stanie zostawić drogie, bijące marką po oczach rzeczy, tak jak to zrobiłem w wariancie pierwszym? Czy jeśli to zrobię, po powrocie (przynajmniej na bałtyckiej plaży) nie okaże się, że mój modny minimalistyczny e-book wyparował a do hotelu muszę wracać na bosaka, o ile nie bez spodni?

Czy pływając w morzu – nawet na tym beztroskim, słonecznym południu Europy – nie będę co chwilę nerwowo zerkał w stronę „dobytku” zostawionego na publicznej plaży, gdzie różnego „narodu” kręci się co niemiara?


Zastanówmy się...

W którym przypadku mam większą wolność od trosk, w której sytuacji mogę bardziej cieszyć się życiem i czerpać radość z morza, spaceru, pływania? W której sytuacji jestem naprawdę wolny jako minimalista, a w której ograniczony, jako tzw. „fashion victim” - ofiara mody?


Dla mojej koleżanki minimalistki sytuacja#1 – rezygnacja z marki – to, przytaczając komentarz, promocja dziadowania, brak klasy i stylu, który wśród Polaków trzeba zmienić... Czy dla ciebie też?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spotkania klasowe po latach - dlaczego wszyscy pieprzą, że to nie ma sensu?

Dorodango

Życie analogowe czy cyfrowe?