Ascetyzm i minimalizm - siła prostego życia


Po części wychowałem się u Dziadków na przedmieściu małego miasteczka. Warunki wiejskie. Nie było ogrzewania (trzeba było sobie przynieść węgiel i drewno), posiłki gotowało się na piecu, nie było bieżącej wody, trzeba było sobie przynieść wiadro, ciepłą wodę podgrzać na piecu – potem trochę ciepłej, trochę zimnej zmieszać w misie. Kąpiele w „starożytnej” balii należały do normalności. Nie było toalety – za potrzebą trzeba było sobie wyjść na zewnątrz...

Kto by wtedy pomyślał o 700 kanałach w TV oraz internecie? Facebooku i dyskusjach o minimalizmie?

Takie życie do pewnego wieku pamiętam, nie było to jednak życie pełne wyrzeczeń, nie było to życie ascetyczne. Niektóre rzeczy po prostu zajmowały więcej czasu. Dzisiaj sięgam ręką do grzejnika i zwiększam „z dwójki na trójkę”, kiedyś trzeba było wyjść, przynieść węgiel, dorzucić do pieca...

  • Nie było to jednak życie ubogie, właściwie nigdy niczego nie brakowało (materialnie, żywieniowo).
  • Nie było to życie ubogie duchowo. W szafce u Dziadków mogłem znaleźć cenne i interesujące książki.
  • Nie było to życie nieszczęśliwe – wprost przeciwnie – to był najlepszy okres w moim życiu.

Ciekawi mnie, jakby funkcjonowały niektóre osoby z FB, szczególnie „sztandarowi minimaliści”, gdyby je umieścić w takich warunkach na dłużej. Jak by wtedy zdefiniowały swój minimalizm. Czy bez MacBooka, Facebooka, smartfona, wygodnego ogrzewania, TV Sat... byłyby dalej sobą, czy może ich ego zmieniłoby się na wzór tego balonika, z którego zeszło całe powietrze.


Asceza? Nie wiem. Widzicie jednak – Moi Drodzy – doświadczenie trudniejszych warunków zdefiniowało mnie jako człowieka o wysokim poczuciu własnej wartości, jednak tej wartości nie tworzy dla mnie logo na sprzęcie elektronicznym, markowe ciuchy, designerski zegarek... sekret jest gdzie indziej.

Przyjmuję do wiadomości istnienie silnego oddziaływania lansu, pozorów, marki... szczególnie na nieco skomercjalizowane pokolenie wychowane po 1990 r., oczywiście świadomie wykorzystuję lans i markę w temacie takim jak zarabianie pieniędzy, w gruncie rzeczy jednak, w głębi mając do tego stosunek a'la wesoły „tumiwisizm”.

Lubię demaskować jednakże powierzchowność tego wszystkiego, płyciznę „komercjalizmu”, słabość argumentów apogletów „estetycznego minimalizmu” podawanego nam jako papu w telewizji śniadaniowej, który coraz śmielej wysuwa macki, aspirując do równoważnika poważniejszej filozofii minimalistycznej.

Asceza? Osądźcie sami – gdzie jest asceza. Czy w satysfakcjonującym - wolnym życiu, czy w byciu niewolnikiem markowego komputera, markowych ciuchów, markowych butów... byciu niewolnikiem pieniądza, życia na raty....

Pozdrawiam!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spotkania klasowe po latach - dlaczego wszyscy pieprzą, że to nie ma sensu?

Życie analogowe czy cyfrowe?

Miasto idealne?