Walentynki - element społecznej tresury

Jak zapewne się domyślacie niechętnie patrzę na walentynki. Za dzieciaka nie było to aż tak bardzo nadęte i komercyjnie napompowane, gdzieniegdzie pojawiało się w mediach czy w gazecie zdanie "dzisiaj w USA obchodzi się powszechnie walentynki... jest to ciekawy obyczaj i..."

Po latach "amerykanizacji" zrobiło się tak. że czy chcesz, czy nie chcesz, czy masz romantyczny nastrój, czy wprost przeciwnie, kupę kłopotów i "amory" to ostatnia rzecz na którą masz ochotę, musisz ogolić "facjatę" i zasuwać z tą różą w zębach do swojej wybranki...

...w przypadku Pań trzeba koniecznie odwiedzić kosmetyczkę, manikurzystkę, kupić zmysłową bieliznę... no bo przecież przyjdzie "on" z kwiatami, winem, może i z jakimś prezentem i biletami do kina a wieczorem wypada wskoczyć "do wyra" i spełnić swój obywatelski obowiązek (trzeba pracować na te 500+, a przynajmniej trening się przyda). 

No i koleżanki będą pytać jak spędziłaś walentynki, czy było dobrze, itepe... Nie ważne, że kończysz w ten weekend ważny (już spóźniony) raport dla firmy, albo ostatni rozdział pracy magisterskiej, że boli cię głowa, a i może nawet 4 litery... 

...to przecież minie po kilku drinkach.

Masz się "walentynować" bo musisz, bo tak każą ci w TV, bo wszyscy mówią o walentynkach, bo koleżanki mówią o walentynkach i jak wspomniałem, jutro będą o nie pytać....

Bo komercja, media, producenci marnych komedii romantycznych strasznie "pompują" walentynkowy szał i Twoje poczucie winy, jeśli się wyłamiesz z tego społecznego rytuału....

Idzie taki podświadomy przekaz, że jak nie masz nikogo, to przecież chociaż na ten magiczny weekend trzeba kogoś znaleźć... a jak naprawdę nie masz nikogo to masz po prostu przerąbane, wyłącz telefon i zaszyj się z butelką alkoholu w mieszkaniu, nie pokazuj się lepiej ludziom ;-P

Walentynki są po prostu elementem społecznej tresury, urabiania "nowego człowieka" według amerykańskiej modły. Za komuny trzeba było stać na baczność na apelu, świętować dzień przyjaźni polsko-radzieckiej, albo "dobrowolnie przecież" maszerować w pochodzie na 1 maja... teraz mamy nieco inne, amerykańskie, święta, ale ideał tresury i zniewolenia człowieka pozostał w gruncie rzeczy ten sam.



Oczywiście nie mówię. aby zrezygnować z kupienia drugiej połowie kwiatów, fajnego prezentu, czy pójścia razem do kina. Tylko niekoniecznie trzeba robić to na komendę kiedy "władza każe", a może po prostu, kiedy mamy na to szczerą ochotę i nastrój.

Miłość "na komendę" ma tyle wspólnego z romantyzmem co świnka morska z Peru z dziką świnią z Puszczy Białowieskiej.
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spotkania klasowe po latach - dlaczego wszyscy pieprzą, że to nie ma sensu?

Dorodango

Życie analogowe czy cyfrowe?