Bo jak wanna, to z kolumnadą.

Za każdym razem uderza tak samo mocno. Za każdym razem budzi konsternacje. Za każdym razem wywołuje niemały niesmak. Choć krajobraz nie ulega zmianom, ja nie potrafię się do tego obrazu przyzwyczaić. Nie zwracać na niego uwagi, nie zauważać jego brzydoty. Nie przeklinać gospodarzy miast i ludzi odpowiedzialnych za zagospodarowanie przestrzenne nie tylko całych miast, miasteczek czy wsi, ale też osiedli domków, mieszkań, aż w końcu pojedynczych domów i mieszkań szanownych Kowalskich. Polaków z krwi i kości. Polaków, którzy na lekcjach plastyki odrabiali zadania z matematyki (jak umysł ścisły był), z języka polskiego bądź historii (jak umysł oporny na matematyczne szlaczki).
Polaków, którzy nie potrafią spojrzeć na osiedle z innej perspektywy niż swoja własna. Pal licho, że jego kuchenne okno wychodzi na pustą ścianę sąsiedniego bloku, a z jej balkonu nie można podziwiać niczego poza garażem znienawidzony sąsiadów za ściany. Ot, to efekt, a nie przyczyna.
Raz po raz wraca do mnie myśl, że mieszkam w brzydkim kraju. Od czasu do czasu łapię inną, że jednak mam szczęście, bo do ziemi nieskażonej ludzką ingerencją mam blisko, więc i podziwiać to, co stworzyła Matka Naturą mogę bez ograniczeń czasowych. Marne to pocieszenie, gdy ma się świadomość, że człowiek może stworzyć rzeczy piękne i być współtwórcą krajobrazów zapierających dech w piersiach. Potrafi, jest w stanie.


Ale czy Polak tego chce?
Ja chcę, za innych wypowiadać się nie mam odwagi. Chcę jeździć niebrzydkim samochodem (choć nie jest to jeszcze ani Alfa Romeo 159, ani tym bardziej Porsche 911) tak samo, jak chcę mieć niebrzydki dom i równie niebrzydką okolicę tegoż domu. Samochód, dom – rzecz nabyta, jak mawiają. Ale co z tą niebrzydką (bo ładna to jeszcze wyższy poziom estetyki) okolicą?
Postawię tezę, odważną zapewne, że Polak piękna nie czuje. Albo czuje jakoś na opak. O Polakach – społecznościach lokalnych – nie wspominając. Z drugiej strony, jakby człowiek nie próbował liczyć, to z sumy liczb ujemnych dodatniej liczby nie dostanie. Bo to nie minus plus minus, a minus razy minus dalej plus. Trudno więc się buntować przeciw Królowej Nauk.
Nadzieję pokładam w minimalizmie. Bynajmniej nie dlatego, że do pustych, okraszonych sporą ilości bieli przestrzeni mieszkalnych pałam miłością niezmierną. Powód jest nieco inny – wierzę, że jeśli zaczniemy od pustki, to większą wagę będziemy przykładać do tego, co do tej pustki należy dodać. A może gdzieś po drodze napotkamy zdjęcia ze Skandynawii albo przejdziemy się ulicami (polskiego!) Żyrardowa i poczujemy, że w kupie siła. Że działając wspólnie z innymi mieszkańcami, zgodnie z wytyczonym planem możemy stworzyć naprawdę ładne miasto.
Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Że człowiek, który nie ma marzeń, jest martwy. Toteż siedzę i marzę o pięknym kraju nad Wisłą. Bez nachalnych banerów reklamowych, bez szarych ulic, bez… ach, krótszą listę można by stworzyć, zaczynając od „z”…

 / * inspiracją była książka Filipa Springer Wanna z kolumnadą

Autorka: O. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spotkania klasowe po latach - dlaczego wszyscy pieprzą, że to nie ma sensu?

Życie analogowe czy cyfrowe?

Miasto idealne?